Kanapkowy morderca

Być może nie ma aż tak wielu miejsc, w których można czuć się całkowicie bezpiecznie, ale przypuszczalnie jednym z nich jest dla większości z nas miejsce pracy. Właśnie dlatego to, co zdarzyło się w pewnej firmie, jest tak szokujące – i z pewnością absolutnie wyjątkowe.

Dziwna kanapka

Schloß Holte-Stukenbrock to niewielkie miasto leżące w pobliżu Bielefeld (Niemcy, kraj związkowy Nadrenia Północna-Westfalia). Simon R. pracuje tu w firmie zajmującej się produkcją armatury sanitarnej.

Jest marzec 2018, gdy ten 26-letni mężczyzna w trakcie przerwy w pracy udaje się do pomieszczenia socjalnego, żeby zjeść śniadanie. Wyciąga z plecaka kanapkę. Na jej brzegach dostrzega grudki szarawej substancji, przypominającej trochę pieprz. Simon jest pewny, że niczego takiego na mięsie nie było, gdy rano robił sobie kanapkę do pracy. Może do pudełka w jakiś sposób dostały się zanieczyszczenia z plecaka? W tym momencie przypomina sobie, że około dwa lata temu przydarzyło mu się w pracy coś równie dziwnego: w butelce wody mineralnej, którą przyniósł z domu, pływał jakiś biały osad. Simon wypił wtedy trochę tej wody, ale ponieważ miała obrzydliwy, słodkawy smak, wyrzucił butelkę do kosza. Zastanawiał się wtedy nawet, czy gdzieś tego nie zgłosić, ale ostatecznie nie zdecydował się na to, przyszło mu bowiem do głowy, że jeśli cała sprawa okaże się jakimś głupstwem, to będzie się musiał wstydzić przed kolegami.

Simon wyrzuca zanieczyszczoną kanapkę do kosza, ale od tego dnia jego czujność jest wzmożona: gdy w domu przygotowuje sobie jedzenie, pilnuje, żeby niczym nie zanieczyścić kanapki, a potem dokładnie zamknąć pudełko. Również podczas jedzenia zwraca uwagę na to, czy wszystko jest w porządku.

Mijają około dwa miesiące. Pewnego dnia na początku maja Simon podczas przerwy w pracy wyciąga kanapkę. Z jej brzegów wystają plastry szynki. Simon już chce ją ugryźć, ale nagle na wystających plastrach dostrzega coś białego. Otwiera kanapkę i widzi, że na mięsie oraz sałacie widać drobne białe kropki przypominające cukier puder. Mężczyzna jest absolutnie pewien, że rano w kanapce nie było żadnych zanieczyszczeń. Skąd się zatem wzięły?!

W tym momencie Simon uświadamia sobie, że dzieje się coś, czego wprawdzie nie jest w stanie pojąć, ale jedno wie na pewno: musi to zgłosić na policję. Na wszelki wypadek robi zdjęcie kanapki, a potem chowa ją jako dowód rzeczowy.

I znowu

Jego stanowczość wynika także z tego, że od dwóch miesięcy Simonowi towarzyszy niejasne odczucie, iż zanieczyszczenia zauważone w wodzie mineralnej czy kanapkach mogą mieć jakiś związek z problemami, które ma od pewnego czasu ze zdrowiem. A jest ich sporo: mdłości, bóle żołądka, poczucie osłabienia oraz przede wszystkim spadek wydolności nerek. Problemy zaczęły się mniej więcej dwa lata wcześniej i na przestrzeni tego czasu, mimo wykonania wszystkich chyba możliwych badań, żaden z lekarzy nie był w stanie wskazać, co jest przyczyną tych dolegliwości. Wprawdzie Simon nie ma żadnego pomysłu na to, jaki konkretnie mógłby być związek między „tym czymś” w żywności a owymi poważnymi problemami ze zdrowiem, jednak podejrzenie pozostaje.

Ekspertyza

Simon udaje się na policję, gdzie dokonuje oficjalnego zgłoszenia. O zdarzeniu informuje również swoich przełożonych.

Policja traktuje zgłoszenie bardzo poważnie. Kanapka z dziwną substancją zostaje przekazana do laboratorium kryminalistycznego do badań. Wynik nadchodzi już po kilku dniach i jest w najwyższym stopniu alarmujący: w kanapce wykryto octan ołowiu! To organiczny związek chemiczny, mający postać białego, krystalicznego proszku. Jest silnie toksyczny, a z informacji podanych przez laboratorium wynika, że ilość trucizny w kanapce wystarczyłaby w zupełności, żeby całkowicie zniszczyć nerki Simona R.

Od tego momentu wydarzenia rozgrywają się błyskawicznie. Policjanci prowadzący śledztwo kontaktują się z radą zakładową w firmie. W porozumieniu z policją zarząd postanawia zamontować kamerę w pomieszczeniu socjalnym – nikt nie ma wprawdzie konkretnej teorii, ale wszyscy zgadzają się z tym, że to właśnie tam dzieje się coś niepokojącego.

Cała sprawa trzymana jest oczywiście w ścisłej tajemnicy, a kamera zostaje zamontowana w takim miejscu, że jest zupełnie niewidoczna dla osób odwiedzających pokój. Rejestrowane nagrania przeglądane są na bieżąco.

To, co w ciągu kolejnych dni ma miejsce w pokoju socjalnym, nie odbiega od normy: pracownicy wchodzą na krótko lub ewentualnie na dłużej, spożywają posiłki, niektórzy wpadają częściej, ale tylko na moment, by napić się kawy lub wody; czasem przeglądają zawartość smartfonów – po prostu nic szczególnego.

Wszystko zmienia się jednak w środę, 16 maja.

Co pokazało nagranie

Tego dnia kamera rejestruje następujący incydent: około godziny 17.35 do pokoju socjalnego wchodzi 57-letni Klaus O. – to kolega, z którym Simon bardzo często pracuje na jednej zmianie. Klaus O. trzyma pod ręką segregator. Kamera pokazuje, że mężczyzna podchodzi do krzesła, na którym leży plecak Simona. Spod segregatora wyjmuje coś, co wygląda na kopertę; sięga do plecaka Simona, wyciąga z niego pudełko do kanapek; otwiera je, rozkłada kanapkę, po czym wsypuje do niej coś z koperty; następnie składa kanapkę, chowa ją do pudełka, pudełko zaś do plecaka – i wychodzi z pokoju. Wszystko to trwa około pół minuty.

Kierownictwo firmy po otrzymaniu informacji o tym, co widać na nagraniu, natychmiast wzywa policję. Klaus O. zostaje zatrzymany w miejscu pracy jeszcze tego samego dnia.

Również w tym samym dniu kierownik działu organizuje zebranie z pracownikami i powiadamia ich o tym, co miało miejsce.

Szok

Trudno opisać szok, jakiego doznają wszyscy obecni, a w szczególności ci, którzy w pracy mieli bliski kontakt z Klausem O. Nie był wprawdzie lubiany, uważano go przy tym za odludka, ale przepracował w firmie niemalże całe swoje życie (począwszy od praktyk, które odbywał tam jako kilkunastolatek) i nikt, absolutnie nikt nie spodziewałby się po nim tego, że zechce wyrządzić jakąkolwiek krzywdę swojemu koledze! Na dodatek fakt, że Klaus O. próbował go otruć, wydaje się wprost nierzeczywisty i pasuje raczej do filmu, którego akcja rozgrywa się w dalekiej przeszłości. I najważniejsze: po co miałby to robić?! Nie miał z Simonem R. żadnych konfliktów.

Podczas zebrania kierownictwo firmy prosi o zachowanie w najbliższym czasie szczególnej ostrożności, a w chwili obecnej o wyrzucenie – na wszelki wypadek – wszystkich produktów żywnościowych, które pracownicy mają przy sobie. Nie wolno także korzystać z żadnych stojących na terenie firmy automatów, dopóki nie zostaną gruntownie wyczyszczone.

Po tych informacjach pracownicy firmy przypominają sobie o czymś, co sprawia, że każdemu z nich zimny dreszcz przechodzi po krzyżu: czyli sprawę ich kolegi, Nicka N.

Tajemnicze dolegliwości

Nick N. studiował w Bielefeld, a w ich firmie w weekendy odbywał praktyki. Był sumiennym praktykantem (który w razie potrzeby „wskakiwał” na zmianę nawet w środku tygodnia, jeśli w danym momencie akurat brakowało pracownika), a poza tym pogodnym i pełnym zapału młodym człowiekiem, lubianym przez wszystkich. Nick N. był zdrowy i wysportowany, więc tym bardziej zaskakujące było, gdy w końcu lipca 2016 roku ów 23-letni wówczas student po powrocie z pracy doznał nagłych mdłości i zawrotów głowy. Młody mężczyzna musiał się położyć, był przy tym tak słaby, że niemalże nie był w stanie podnieść się z łóżka. Ponieważ dolegliwości (do których dołączyło jeszcze drżenie kończyn) utrzymywały się przez kilka dni, Nick zgłosił się do lekarza, a niedługo potem trafił do szpitala. Stwierdzono tam zatrucie rtęcią. Pomoc była już jednak niemożliwa i stan młodego mężczyzny stale się pogarszał. Pod koniec roku Nick N. popadł w stan wegetatywny – jest to to stan, w którym chory jest przytomny i ma zachowane wszelkie reakcje odruchowe, lecz nie ma świadomości.

Koledzy Nicka wiedzą, że jego rodzice pielęgnują go w domu na zmianę przy ogromnym nakładzie sił i energii, a pomagać im musi jeszcze ich drugi syn. Pracownicy firmy pamiętają także, iż po stwierdzeniu u Nicka N. zatrucia rtęcią przeprowadzono w zakładzie kontrolę maszyn i urządzeń technicznych, aby sprawdzić, czy pracownicy nie są narażeni na działanie niebezpiecznych substancji chemicznych. Kontrola nie wykazała jednak żadnych nieprawidłowości.

I jeszcze Udo B. – wielu pracowników pamięta, jak ten 57-letni obecnie mężczyzna przed rokiem zaczął jeść w pracy kanapkę, po czym nagle doznał tak gwałtownego ataku kaszlu, że aż musiał zwymiotować. Od tamtego dnia zaczęły się u niego bóle głowy, osłabienie, problemy z układem krążenia oraz przede wszystkim z nerkami. Na przestrzeni niespełna roku ich wydolność spadła tak gwałtownie, że Udo B. stracił zdolność do pracy. Przebywa obecnie na rencie i cztery razy w tygodniu ma przeprowadzaną dializę nerek; lekarze po dziś dzień nie są w stanie stwierdzić, co było przyczyną dolegliwości oraz utraty zdrowia u tego pacjenta.

Laboratorium chemiczne

Wieść o tym, że jeden z pracowników jest trucicielem, roznosi się lotem błyskawicy po całej firmie. Liczy ona około 800 pracowników, zatem nie do uniknięcia jest, że sensacyjne informacje natychmiast trafiają również do mediów, powodując szok i niedowierzanie w całym kraju.

Bezpośrednio po zatrzymaniu Klausa O. policjanci oraz technicy policyjni udają się do jego domu i rozpoczynają przeszukanie. To, co znajdują w jego piwnicy, wprawia ich w osłupienie: w jednym z pomieszczeń Klaus O. urządził sobie laboratorium chemiczne z truciznami. Na półkach w buteleczkach i zawekowanych szklanych słojach stoją jakieś chemikalia, na talerzach leżą baterie zatopione w jakichś cieczach. W pomieszczeniu tym policja znajduje także dziesiątki książek i innych materiałów naukowych o truciznach, broni chemicznej i chorobach wywołanych przez czynniki chemiczne; wiele z tych materiałów to zresztą starsze unikatowe wydania.

Nieco później, po analizach ekspertów, wyjdzie na jaw, że w owym prywatnym laboratorium przechowywane były także związki ołowiu, a litrowego słoika po majonezie Klaus O. używał do rozrabiania dimetylortęci – niezwykle niebezpiecznej substancji, która wchłania się zarówno przez skórę, jak i drogi oddechowe, przy tym już jedna jej kropla w zetknięciu ze skórą jest dla człowieka dawką śmiertelną. Na dodatek dimetylortęć przenika przez typowe zabezpieczenia stosowane w laboratoriach (np. gumowe rękawice, fartuchy) i jest wchłaniana przez skórę do układu krwionośnego. Toksyczność dimetylortęci wynika z jej działania na układ nerwowy człowieka; efekt zatrucia jest bardzo odsunięty w czasie i zaczyna się powoli ujawniać dopiero w kilka miesięcy po kontakcie z tą trucizną. Jak stwierdzają eksperci, Klaus O. dysponował wszystkim tym, co potrzebne jest do zsyntetyzowania dimetylortęci w dużych ilościach.

Dlaczego?!

Dlaczego Klaus O. miałby truć współpracowników? Co to właściwie za człowiek? Koledzy z firmy zadają sobie te pytania raz po raz; są nimi bombardowani także przez dziennikarzy. Nie potrafią jednak na nie odpowiedzieć, gdyż poza tym, że Klaus O. ma żonę i dwoje dzieci, w zasadzie nie wiedzą o nim nic. Nie jest to zaskakujące, zważywszy na fakt, że ich kolega, jak wspomniano, unikał wszelkich kontaktów towarzyskich, a nawet zwykłej wymiany zdań na co dzień.

Z tego też powodu w pierwszych dniach i tygodniach po zatrzymaniu Klausa O. wiadomo o nim wciąż bardzo niewiele. Dopiero nieco później (a zwłaszcza za sprawą relacjonowanego na bieżąco procesu) do wiadomości publicznej przenika nieco więcej informacji.

Życie Klausa O.

Klaus O. przychodzi na świat w 1962 roku w Schloß Holte-Stukenbrock, jego ojciec jest spawaczem, matka zajmuje się dziećmi. Klaus jest najmłodszy z trójki rodzeństwa.

Dzieci wychowują się w ogromnej biedzie. Mieszkają w mieszkaniu socjalnym. Matka jest chora psychicznie, całymi godzinami rozmawia z osobami, które nie istnieją, bez powodu krzyczy. Ojciec czuje się wszystkim przeciążony, często bije żonę, żeby zmusić ją do uspokojenia się. Dzieci wprawdzie nie bije, ale nie ma czasu ani głowy do tego, żeby się nimi zajmować.

Klaus od zawsze trzyma się z boku i unika kontaktu z rówieśnikami. W szkole mówi się o nim, że jest „inny”, a dzieci wyczuwają, że nie zależy mu na kontaktach z nimi. Klaus uwielbia majsterkowanie, zajmuje mu to praktycznie cały wolny czas. Oceny ma przeciętne, ale też nie poświęca na naukę zbyt wiele czasu. Kończy szkołę zawodową i uczy się fachu ślusarza – praktyki zawodowe realizuje w fabryce, w której będzie pracować przez całe swoje życie aż do momentu aresztowania.

Starszy brat i siostra wyprowadzają się z domu tak szybko, jak tylko się da.

W wieku 19 lat Klaus poznaje dziewczynę, z którą tworzy stały związek. Mieszkają razem w niewielkim mieszkaniu. Związek trwa niemal 10 lat. Para rozstaje się, gdy związek się wypala, rozstanie przebiega bez żadnych problemów.

Znajomym Klaus nie wspomina o rozstaniu ani słowem. Również i później, gdy po latach poznaje Sandrę, swoją nową dziewczynę, nie mówi o tym nikomu w swoim otoczeniu.

Klaus żeni się z nią w roku 2005. Na wesele z jego strony przychodzi tylko jeden kolega, reszta gości to wyłącznie rodzina i znajomi panny młodej. Sandra uważana jest za miłą, otwartą i wesołą – jednym słowem za całkowite przeciwieństwo swojego męża, ale wszyscy z ich otoczenia zgodnie twierdzą, że Klaus i żona doskonale się uzupełniają.

W 2007 roku rodzi się ich pierwsze dziecko, syn. Drugie przychodzi na świat w 2016 roku za sprawą sztucznego zapłodnienia. Ma zespół Downa.

Małżeństwo Klausa i Sandry uważane jest za harmonijne i szczęśliwe. Małżonkowie mieszkają w domu rodzinnym w ładnej dzielnicy Bielefeld. Nie prowadzą wprawdzie ożywionego życia towarzyskiego, czasem żona zaprasza jednak znajomych. Klaus jest wtedy przeważnie poza domem, a jeśli nawet niekiedy bywa obecny, to tak czy inaczej niemal się nie odzywa.

Sąsiedzi mówią o nim, że jest zamknięty i niemiły oraz że zawsze ma taką minę, jakby był z czegoś niezadowolony.

Rodzina żony oraz znajomi wiedzą, że Klaus interesuje się astronomią – ale o tym, że interesuje się chemią, a zwłaszcza truciznami, nie wie nikt.

Pracownik Klaus O.

Przełożeni uważają go za pracownika idealnego: jest dokładny, sumienny, punktualny; gdy zostanie o coś zapytany, zawsze udziela bardzo krótkiej i precyzyjnej odpowiedzi. Dotyczy to jednakże wyłącznie spraw zawodowych. Sam nigdy nie odzywa się pierwszy. Dobrym przykładem są zebrania firmowe: na przestrzeni 38 lat pracy nie zabrał głosu na żadnym z nich. W pracy unika kontaktu wzrokowego z kimkolwiek, nie wspominając już o tak zwanym small talku. Simon R. zeznaje podczas procesu, że gdy kiedyś spytał Klausa: „Co robisz w weekend?”, usłyszał od niego w odpowiedzi: „A co cię to obchodzi?” (1).

Bardzo charakterystyczny jest incydent, który przedstawił przed sądem jeden z kolegów Klausa z firmy. Otóż pewnego dnia pracownicy porannej zmiany czekali pod drzwiami wejściowymi do hali, w której mieli rozpocząć pracę. Drzwi z jakichś powodów wciąż były zamknięte i pracownicy nie mogli się dostać do środka, klucza zaś nigdzie nie było. Gdy w końcu wezwany ochroniarz otworzył drzwi kluczem zapasowym, okazało się, że w hali znajduje się Klaus O. i spokojnie pracuje przy swojej maszynie. Klaus O. doskonale wiedział, że koledzy będą próbowali wejść, mimo to nie przyszło mu nawet do głowy, żeby otworzyć im drzwi.

W odróżnieniu od znajomych, którzy podkreślają u Klausa O. spokój i opanowanie, jego koledzy z firmy podają, że w pracy zdarzało mu się wpadać w złość nieadekwatną do sytuacji. Gdy operator wózka widłowego odstawił kiedyś dla niego towar niedokładnie w tym miejscu w hali, gdzie trzeba, Klaus wpadł we wściekłość; gdy z kolei któryś z kolegów nazwał go zdrobniale „Klausi”, Klaus O. chwycił go za kołnierz i ryknął „Klaus, nie Klausi!” (2).

Proces i motywacja

Klaus O. zostaje oskarżony o próbę morderstwa (w dziesięciu przypadkach) w okresie od marca 2015 roku do maja 2018 roku. Prokurator zarzuca mu, że jego celem było „[…] patrzeć na to, jak koledzy na jego oczach powoli tracą na skutek trucizny dobre samopoczucie i formę oraz doznają bólu i cierpień” (3).

W trakcie procesu oskarżony przez cały czas milczy, nie odpowiada nawet na standardowe pytania sądu o swoje imię , nazwisko itp. Nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z nikim z sali. Wszyscy obserwatorzy zgodni są co do tego, że oskarżony zachowuje się jak osoba kompletnie pozbawiona empatii.

Ponieważ podczas przesłuchań w trakcie śledztwa Klaus O. również nie odpowiadał na żadne pytania, tym trudniej jest postawić tezę na temat tego, co skłoniło go do tego, żeby truć swoich kolegów. Oskarżony odmawia również rozmów z psychiatrą sądowym. Jedyną osobą, z którą Klaus O. zgodził się kilka razy porozmawiać, jest więzienny psycholog. Twierdzi on, że oskarżony chciał po prostu zaobserwować na swoich kolegach działanie trucizny. „Jego wypowiedzi na temat motywu zrobiły na mnie wrażenie takich, jakie ma naukowiec, który na króliku doświadczalnym sprawdza działanie różnych substancji” – mówi psycholog (4).

Motywacja oskarżonego nie jest natomiast jasna dla psychiatry sądowego. Stawia on jednak tezę, że przestępcze czyny Klausa O. pojawiły się w dwóch „falach” i wywołane zostały przez problemy osobiste: oskarżony zaczął truć kolegów najpierw wtedy, gdy on i żona – przez dłuższy czas bezskutecznie – starali się o drugie dziecko. W końcu udało się to za sprawą sztucznego zapłodnienia, gdy jednak drugi syn przyszedł na świat, okazało się, że ma zespół Downa. Wtedy to „[…] nastąpiła cała seria otruć. W obliczu faktu upośledzenia swojego syna oskarżony był bezradny. W pracy stawał się panem życia i śmierci” (4); ta opinia psychiatry sądowego opiera się, jak widać, na tezie, że trucie kolegów stanowiło dla Klausa O. sposób na przywrócenie utraconego poczucia kontroli.

Psychiatra podkreśla, że jest to tylko teza; poza tym oskarżony nie wykazuje żadnych zaburzeń psychicznych ani zaburzeń osobowości i posiada pełną zdolność rozumienia znaczenia swoich czynów.

Wyrok

7 marca 2019 sąd okręgowy w Bielefeld skazuje Klausa O. na dożywocie przy zastosowaniu środka zabezpieczającego w postaci przymusowego umieszczenia sprawcy w zakładzie zamkniętym; całkowicie uniemożliwia to ewentualne wcześniejsze wyjście skazanego na wolność.

Adwokaci stron pokrzywdzonych nie kryją zadowolenia z wyroku sądu. Również i sami pokrzywdzeni, to jest Simon R., Udo B. oraz rodzice Nicka N. uznają wyrok za sprawiedliwy. Udo B., prócz całkowicie zniszczonych nerek, cierpi na silne bóle głowy i ma poważne problemy z pamięcią oraz mówieniem (nawet podczas procesu rzucało się w oczy, że brakuje mu słów). Nerki Simona R. mają jedynie 22 procent wydolności; z racji zatrucia metalem ciężkim przeszczep tego narządu nigdy nie będzie u niego możliwy, zatem za jakiś czas młody mężczyzna skazany będzie na dializy. Jeśli zaś chodzi o Nicka N., to uzasadniając wyrok, sam sędzia podkreślił, że „[…] egzystuje jedynie jako cielesna powłoka samego siebie. Wszystko to, co czyni życie pełnowartościowym, w jego przypadku nie funkcjonuje” (5).

Ciąg dalszy?

W styczniu 2020 roku umiera Nick N. Niedługo potem jego rodzice (ale także i Udo B.) składają w sądzie pracy wniosek o odszkodowanie. W lipcu 2020 sąd przyznaje rodzicom Nicka N. 580 tys. euro, Udo B. zaś otrzymuje odszkodowanie w wysokości 500 tys. euro.

Wciąż nie jest jasne, z jakich źródeł zostaną wypłacone pieniądze (gdyż skazany nie będzie miał w więzieniu możliwości zarabiania), ale adwokaci pokrzywdzonych są dobrej myśli, jeżeli chodzi o wyegzekwowanie tych odszkodowań.

Być może sprawa Klausa O. będzie mieć jeszcze swój ciąg dalszy, policja wciąż prowadzi bowiem śledztwo w sprawie śmierci 21 osób (licząc od roku 2000); osoby te zmarły w czasie, gdy zatrudnione były w firmie, w której pracował Klaus O. Według policji przyczyną ich śmierci były zawały serca lub nagłe zachorowania na raka, mimo że wcześniej każdy z tych pracowników cieszył się doskonałym zdrowiem. Zatrucie ołowiem jest wprawdzie trudne do wykrycia, jednakże nawet po upływie lat od śmierci można wykazać obecność ołowiu w zwłokach. Z powodu pandemii koronawirusa wszelkie formalności oraz śledztwo przeciągają się, jednak na światło dzienne może wypłynąć jeszcze wiele zaskakujących ustaleń.

Przypisy

(1) DER SPIEGEL, 26.11.2018 (Beate Lakotta:Der schweigsame Kollege O.).

(2) DER STERN, 18.11.2018 (Barbara Opitz: Er soll Pausenbrote vergiftet haben – über die rätselhafte Welt des Einzelgängers Klaus O.).

(3) DER SPIEGEL, 15.11.2018 (Christian Parth: Quecksilber auf dem Pausenbrot).

(4) Merkur.de, 09.01.2020 (Prozess um vergiftete Pausenbrote – Neue Thesen zum Motiv).

(5) Süddeutsche Zeitung, 7.03.2019 (Jana Stegemann: Giftiger als Kampfstoffe im Ersten Weltkrieg).

* Wszystkie cytaty w tekście w moim przekładzie.

Copyright sprawykryminalne.pl

5 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  1. Straszne… Nie potrafię zrozumieć co kieruje takimi ludźmi jak Klaus…
    Oprócz wymienionych wyżej ofiar brakuje mi tutaj również żony i dzieci skazanego, którzy musieli się zmierzyć z tak ogromną tragedią jaka ich spotkała.

%d bloggers like this: