Tajemnicza śmierć księgowego

Poniższa sprawa jest jak klasyczna niemal zagadka kryminalna: morderca „usuwa” ludzi i można się domyślać, że działa według jakiegoś planu. Niestety, nikt nie jest w stanie choćby w części owego planu rozszyfrować. Ostatecznie do sukcesu przyczynia się zwykły przypadek, jednakże śledztwo niemal do końca pełne jest znaków zapytania, a rozwiązanie zagadki na zmianę przybliża się i oddala.

Poranek w firmie

Jest czwartek, 21 marca 2002 r. W niewielkiej firmie leżącej w centrum biznesowym „Plan-les-Ouates” na przedmieściach Genewy (Szwajcaria) ten dzień rozpoczyna się zupełnie zwyczajnie. Przed siódmą rano w pracy pojawia się sekretarka. Otwiera okno, żeby przewietrzyć pomieszczenie, po czym udaje się do niewielkiej kuchenki i nastawia kawę w ekspresie. Część pomieszczeń firmowych oddzielona jest od siebie przeźroczystymi ścianami, zatem w czasie, gdy kawa się przygotowuje, sekretarka widzi wchodzących do firmy innych pracowników. Osoby te udają się do swoich biur. Kobieta postanawia, że zaniesie kawę księgowemu, który przyjechał dziś do pracy wcześniej, co można wywnioskować po tym, że jego auto już przed siódmą stało na parkingu. Znajdowało się tam również i wczoraj, gdy sekretarka wychodziła z pracy – księgowemu widocznie skumulowały się różne obowiązki, tak więc na pewno z wdzięcznością przyjmie poranną filiżankę kawy na orzeźwienie.

Firma jest niewielka i jej księgowy, Jean-Raymond Blatti, pracuje jedynie na część etatu, spędzając w swoim biurze, w zależności od bieżących potrzeb, kilka lub kilkanaście godzin w tygodniu.

Zatrudniony jest w firmie dopiero od niedawna i sekretarka (prócz prezesa) jest w zasadzie jedyną osobą, która zdążyła się z nim jako tako zaznajomić.

Trzymając filiżankę w ręku, kobieta staje przed pomieszczeniem księgowego, po czym puka do drzwi. Nie słysząc odpowiedzi, otwiera je na oścież – i nieruchomieje. Jean-Raymond Blatti leży bez ruchu na podłodze za swoim biurkiem, w kałuży krwi.

Obraz jest tak nierzeczywisty, że sekretarka przez kilka sekund w ogóle nie jest w stanie pojąć znaczenia tego, co widzi. Gdy jednak sens sceny, którą ma przed oczami, w końcu do niej dociera, kobieta biegnie do biura któregoś z pracowników i wybucha histerycznym płaczem. Nie może wydobyć z siebie ani słowa, dlatego mija jeszcze parę chwil, zanim jej koledzy, zorientowawszy się, że coś wydarzyło się w biurze, znajdują ciało księgowego i wzywają policję.

Napis

Na miejscu bardzo szybko pojawia się dwóch funkcjonariuszy, którzy w okolicy pełnili służbę. Od razu zauważają, że mają do czynienia nie z wypadkiem, lecz z przestępstwem, na dodatek raczej nietypowym. Leżący na podłodze mężczyzna ma wyjętą ze spodni koszulę, a na jego częściowo odsłoniętym brzuchu widnieje wykonany czarnym markerem napis: „Podły gwałciciel”.

Policjanci odgradzają taśmami miejsce zbrodni i wzywają kolegów z wydziału kryminalnego.

Już po wstępnych oględzinach funkcjonariusze policji kryminalnej mogą stwierdzić, że Blatti zginał na skutek uderzeń w tył głowy jakimś ostrym narzędziem. Napis, który sprawca pozostawił na brzuchu ofiary, uznają za element bardzo charakterystyczny – jako doświadczeni śledczy wiedzą, że jest to motyw pojawiający się głównie w filmach, na co dzień zaś policja ma do czynienia z tego typu śladami niezwykle rzadko. Tak czy inaczej podobny napis sugeruje motywację seksualną lub też tło rytualne. A może to zemsta? Pozory często mylą i być może sympatyczny i spokojny Blatti był gwałcicielem, a morderca jego ofiarą, która przyszła szukać zemsty. Trzeba będzie rozważyć każdą z tych tę wersji.

Śledczy próbują, na razie choćby częściowo, odtworzyć przebieg zdarzeń. W pokoju księgowego stoi niewiele mebli – jedynie biurko, krzesło i kilka regałów z dokumentami. Nic nie wskazuje na to, żeby ktoś tu czegoś szukał, nic także nie zginęło. Pomieszczenie jest zamykane na klucz, jednak brak śladów włamania, nie można też dostrzec żadnych śladów walki.

Jednocześnie wygląd i układ przedmiotów na biurku sugeruje, że ktoś zaskoczył Blattiego bezpośrednio przy pracy: kalkulator jest włączony (na wyświetlaczu widnieje liczba 118,630), na środku biurka zaś leży otwarty terminarz. Na jego kartkach widać ślady krwi, co pozwala z dużym prawdopodobieństwem wywnioskować, że po zbrodni terminarz nie był przez nikogo ruszany; kilka śladów krwi znajduje się również na myszy komputerowej.

Lekarz medycyny sądowej stwierdza, że zgon nastąpił poprzedniego dnia między godziną 21 a 24. Policjanci rozmawiają wstępnie z pracownikami, ale żaden z nich nie zauważył niczego ani nikogo podejrzanego i tym samym nikt nie ma nic istotnego do powiedzenia. Sekretarka wciąż jest w szoku, ma napady płaczu na zmianę z momentami całkowitej apatii, na razie więc nie ma mowy o tym, żeby ją przesłuchiwać.

Prawdopodobny przebieg zdarzeń

Śledczy biorą się zatem za przeszukiwanie pozostałych pomieszczeń biurowych. W nich również nie zauważają śladów włamania, walki ani niczego budzącego podejrzenia. Ale w łazience firmowej jeden z techników zwraca uwagę na nierówno zawinięty na rolce ręcznik papierowy. Technik rozwija rolkę i na jednej z części dostrzega plamę krwi. Wszystko to robi wrażenie, jakby ktoś wyszarpnął ręcznik, użył kilku jego początkowych warstw do wytarcia rąk, po czym – żeby ukryć fakt, iż używał ręcznika – nawinął resztę z powrotem na rolkę, nie zauważając pozostawionej plamy.

Po wielu godzinach pracy funkcjonariusze mogą stwierdzić, że prócz kilku ustaleń, z których na razie niewiele wynika, nie mają żadnego konkretnego tropu. Niestety, brak również narzędzia zbrodni, należy więc założyć, że sprawca zabrał je ze sobą.

Następnego dnia śledczy otrzymują wyniki obdukcji. Zdaniem przeprowadzającego ją lekarza Blatti został wielokrotnie uderzony w głowę ciężkim przedmiotem o obłym kształcie, ale z ostrym zakończeniem przypominjącym śrubę. Lekarz twierdzi, że nie zetknął się nigdy jeszcze z takimi śladami, jednakże sugeruje, że mogło je pozostawić na przykład jakieś narzędzie. Na szyi ofiary są również ślady cięte i specjalista podkreśla, że to właśnie one, powodując uszkodzenie krtani i w konsekwencji zatrzymanie oddechu, doprowadziły do zgonu. Blatti zapewne najpierw został uderzony w tył głowy, w wyniku czego stracił przytomność, potem zaś sprawca uszkodził mu krtań ostrym narzędziem, co było bezpośrednią przyczyną zgonu.

Wyniki obdukcji pozwalają na postawienie tezy, która może mieć zasadnicze znaczenie dla kierunku dalszego śledztwa: skoro w pokoju brak śladów walki, a Blatti pozwolił komuś podejść z tyłu, to można założyć, że księgowy znał sprawcę.

Jeśli chodzi o napis na brzuchu ofiary, to policja szybko ustala, że Blatti nie był nigdy notowany w związku z żadnym przestępstwem (ani seksualnym, ani też jakimkolwiek innym), przed sądem zaś występował jedynie raz jako świadek, i to w cywilnej sprawie. Można odnieść wrażenie, że sprawca pozostawił napis po to, żeby skierować śledztwo na fałszywe tory, policja postanawia więc zarzucić ten wątek i koncentruje się na odtworzeniu przebiegu ostatniego dnia życia księgowego.

Dzień morderstwa

Śledczy ustalają, że mężczyzna pojawił się w pracy o 8 rano i – zgodnie z wcześniejszymi planami – zajmował się przygotowywaniem rocznego raportu firmy. Było oczywiste, że tego dnia będzie siedział w biurze do wieczora. Po 18 wyszli już niemal wszyscy pracownicy, w tym sekretarka, zaś ostatnią osobą, która opuściła pomieszczenia firmy, był prezes – miało to miejsce o 18.50. Księgowy pozostał wtedy zupełnie sam.

Policja analizuje, kiedy dokładnie Blatti używał dostępnych mu urządzeń (telefonu i komputera) i jakich czynności na nich dokonywał. Wyniki tej analizy pozwalają ustalić, że ostatnia aktywność księgowego to wpisanie danych do pliku, co miało miejsce o godzinie 20.50.

Wejście do firmy jest zamykane o 18.30, jeśli więc ktoś chce tam wejść po tej godzinie, musi mieć klucz. Z tego wniosek, że księgowy albo sam wpuścił sprawcę, albo ten dysponował własnym kluczem do firmy; to ostatnie oznaczałoby również, że dobrze znał rozkład pomieszczeń.

Pokój Blattiego jest częściowo przeszklony, biurko zaś stoi w takiej pozycji, że siedząc przy nim można bez problemu dostrzec, kto wchodzi do firmy przez duże drzwi wejściowe. Skoro zatem Blatti wpuścił sprawcę do biura, a na dodatek nie miał nic przeciwko temu, żeby jego „gość” zbliżył się do biurka, a nawet stanął za jego plecami, to da się wyciągnąć kolejny wniosek: Blatti musiał znać tę osobę bardzo dobrze.

Tym samym policja bierze pod uwagę, że mordercą może być któryś z pracowników firmy.

Rozmowy z pracownikami

Policja przesłuchuje wszystkich pracowników, począwszy od członków zarządu, skończywszy na robotnikach zatrudnionych w warsztacie.

Bardzo szybko pojawia się podstawowy problem: okazuje się, że praktycznie nikt nie jest w stanie nic powiedzieć o księgowym! W firmie jest zaledwie kilka osób, które raz czy dwa zamieniły z nim parę słów, poza tym nikt bliżej go nie zna. Z pewnością można to po części wytłumaczyć faktem, że Blatti pracował w firmie dopiero od 3,5 miesiąca, a przy tym na niepełnym etacie. Prezes i sekretarka, czyli jedyne osoby, które miały z nim kontakt, zgodnie stwierdzają jedno: Blatti był doskonałym fachowcem w swojej dziedzinie, a przy tym wyjątkowo solidnym i starannym pracownikiem. Prócz tego był powściągliwy, cichy i skromny; absolutnie nic złego nie można o nim powiedzieć i trudno też wskazać kogokolwiek, kto mógłby mu źle życzyć.

Narzędzie zbrodni

Z mnóstwa przeprowadzonych rozmów w zasadzie nic nie wynika i policji już się wydaje, że przesłuchania nie posuną sprawy ani o krok. W pewnym momencie jednak któryś z robotników – odpowiadając na pytanie, czy w ostatnim czasie w firmie zaszło coś, co zwróciło jego uwagę – zgłasza, że owszem, w narzędziowni brak pewnego przyrządu. Zniknął mianowicie klucz nasadowy służący do obsługi piły tarczowej do metalu. Robotnik opisuje wygląd klucza: jest on czymś w rodzaju rury, na której końcu znajduje się nasadka oraz śruba. Policjanci natychmiast kojarzą ten fakt z opisem śladów przedstawionym przez lekarza medycyny sądowej. Gdy robotnicy pokazują przesłuchującym identyczne narzędzie, śledczy natychmiast odsyłają je do instytutu medycyny sądowej. Odpowiedź od lekarza nadchodzi dość szybko: tak, ze stuprocentową niemal pewnością było to narzędzie zbrodni. Rozmiary i kształt śruby idealnie pasują do śladów pozostawionych w czaszce ofiary.

Policja uznaje to za potwierdzenie wcześniejszych przypuszczeń, że mordercą musiał być któryś z pracowników firmy.

Poprzedni księgowy

Akurat wtedy ma miejsce coś, dzięki czemu wydarzenia nieoczekiwanie nabierają jeszcze większego rozpędu.

Dzieje się to za sprawą Oliviera C., szefa genewskiej policji kryminalnej, a jednocześnie osoby nadzorującej śledztwo. Gdy funkcjonariusze wydziału kryminalnego zjawili się na miejscu zbrodni, to właśnie Olivier C. jako pierwszy rozmawiał z sekretarką. Już wtedy miał dziwne wrażenie, że skądś tę kobietę zna. W tamtym momencie jednakże doszedł do wniosku, że tak mu się tylko wydaje, być może za sprawą jakiegoś błędnego skojarzenia. Teraz nagle nachodzi go olśnienie: oczywiście, że zna tę kobietę, przecież rozmawiał z nią przez telefon, gdy przed czterema miesiącami zetknął się ze sprawą napadu na pewnego Francuza o nazwisku Henri Kosa. I przecież Kosa pracował dokładnie w tej samej firmie – również jako księgowy, a tym samym był poprzednikiem Blattiego!

Skojarzenie tych faktów nie było takie oczywiste, ponieważ sprawę Henriego Kosy prowadziła policja francuska. Chodziło o napad, a ten miał miejsce na terenie Francji. Francuska policja zatelefonowała wtedy do genewskiej firmy, w której pracował Kosa, jej sekretarka zaś, poproszona o to przez prezesa, kontaktowała się z miejscową policją.

Olivier C. natychmiast telefonuje do swoich francuskich kolegów, żeby jak najdokładniej zapoznać się ze szczegółami sprawy.

Sprawa Henriego Kosy

Henri Kosa, poprzednik Blattiego, mieszkał we Francji w Ville-La-Grand i stamtąd dojeżdżał samochodem do pracy do Genewy, leżącej w odległości zaledwie około 10 kilometrów od jego miejsca zamieszkania.

27 listopada 2001, czyli mniej więcej cztery miesiące wcześniej, Kosa, wybierając się rano do pracy, zszedł jak zwykle do garażu. Tam właśnie został brutalnie napadnięty i tam też znalazła go żona, nieprzytomnego i leżącego w kałuży krwi. Gdyby nie to, że Kosa w rezultacie dość szybko po napadzie trafił do szpitala, z pewnością by nie przeżył. Tak czy inaczej lekarze przez wiele dni walczyli o jego życie, nie mając przy tym pewności, czy owa walka się uda.

Kosa jednak jakimś cudem przeżył, ale uszkodzenia mózgu, które nastąpiły w wyniku odniesionych urazów, wyłączyły go całkowicie z normalnego życia. Ten 49-letni mężczyzna nie jest w stanie ani liczyć, ani też pisać i czytać; trudność sprawia mu nawet mówienie, jego stan zaś bardzo źle rokuje na przyszłość. Jeżeli chodzi o sam napad, to Kosa, gdy był już w stanie zeznawać, nie dostarczył żadnych informacji, gdyż po prostu zupełnie nic nie pamiętał.

Francuska policja prowadziła śledztwo w sprawie próby morderstwa (napastnik kilkanaście razy uderzył ofiarę ciężkim przedmiotem w głowę), niestety bez konkretnych rezultatów. Można zakładać, że sprawca znał Henriego Kosę, gdyż wiedział na przykład, kiedy i w jaki sposób księgowy dojeżdża do pracy. Motywy przestępstwa są całkowicie niejasne, nic zaś nie wskazuje na napad o charakterze rabunkowym.

Nowe znaki zapytania

Szwajcarscy policjanci uznają, że sprawa, z którą mają do czynienia, jest coraz bardziej zagadkowa: dwaj księgowi jednej i tej samej firmy zostali brutalnie napadnięci, przy czym zamiar pozbawienia ich życia był nader oczywisty. Jednocześnie obydwa napady dzieli zaledwie kilka miesięcy, natomiast w żadnej ze spraw nie udaje się ustalić jakiegokolwiek motywu.

Wiadomo również, że mężczyźni się nie znali. A może doszło do jakiejś pomyłki? Obydwie ofiary były do siebie w jakiś sposób podobne: Blatti i Kosa nosili okulary, obydwaj mieli również wąsy. Czy może na przykład miał zginąć wyłącznie Blatti, a dopiero później, po odkryciu pomyłki, ktoś próbował ją „naprawić”? Wciąż jednak nie widać choćby śladu jakiegokolwiek motywu…

Śledczy decydują się przyjąć za punkt wyjścia to, co mimo istniejącego chaosu, wydaje się mimo wszystko pewne: ktoś morduje księgowych tej akurat szwajcarskiej firmy. Powody są na razie nieznane, lecz z pewnością istnieją; oznacza to, że w niebezpieczeństwie może znajdować się także i poprzednik Blattiego, niejaki Denis Lemasson.

Ten 31-letni obecnie mężczyzna jest również Francuzem i – podobnie jak Kosa – dojeżdżał do pracy do Genewy z Francji, z miejscowości, w której mieszkał.

Rozmowa z Lemassonem

Denis Lemasson zostaje zatem wezwany w trybie pilnym do stawienia się jako świadek na policji w Genewie.

Gdy funkcjonariusze informują go o śmierci Blattiego, są zdumieni, mężczyzna nie okazuje bowiem najmniejszych śladów emocji. Robi się jeszcze ciekawiej, gdy zadają mu pytanie o to, co robił w ową środę wieczorem, kiedy zginął jego poprzednik – Lemasson bowiem odpowiada, że był z nim umówiony! Wyjaśnia, że Blatti poprosił go o pomoc w związku ze sporządzanym przez siebie sprawozdaniem rocznym. Do spotkania jednakże nie doszło, gdyż Lemasson, będąc już Genewie, otrzymał telefon od swojej partnerki; ta poinformowała go, że ich córka nagle zachorowała, dlatego też Lemasson musiał zawrócić i pojechać do domu. Dotarł tam około 18.40. Potem wraz z rodziną zjadł kolację, a gdy dziecko poszło spać, on i partnerka, zanim zasnęli, oglądali jeszcze przez jakiś czas telewizję.

W zasadzie relacja wydaje się sensowna i spójna, ale prowadzącym sprawę policjantom intuicja mówi, że Lemasson nie mówi prawdy. Postanawiają postawić wszystko na jedną kartę i zatrzymują go w areszcie. Natychmiast kontaktują się francuską policją i wnioskują o przeszukanie domu, w którym zatrzymany mieszka wraz z rodziną.

Wniosek zostaje zaopiniowany pozytywnie i już wkrótce ekipa specjalistów pojawia się w domu Lemassonów z nakazem przeszukania.

Dowód rzeczowy

Na początku technicy policyjni nie znajdują absolutnie niczego podejrzanego, na dodatek zaś partnerka Lemassona całkowicie potwierdza jego alibi. Jest to prawdziwy kubeł zimnej wody dla szwajcarskich policjantów (którzy są w kontakcie telefonicznym ze swoimi kolegami z Francji i na bieżąco otrzymują wszystkie informacje). Sytuacja jednakże, niczym w filmie, zmienia się dosłownie w ostatniej chwili: gdy technicy kończą przeszukanie domu i powoli zaczynają pakować sprzęt, znajdują parę półbutów należących do Lemassona. Na butach widnieją podejrzane brunatno-brązowe ślady, wyglądające na ślady krwi.

Technicy na miejscu wykonują test, który pozwala stwierdzić, czy faktycznie chodzi o krew, a jeśli tak, to czy o ludzką. Po chwili przypuszczenie się potwierdza: na butach Lemassona znajduje się ludzka krew.

Dowód rzeczowy zostaje zaraz wysłany do laboratorium. Ponieważ wiadomo, że na wyniki badania DNA trzeba będzie poczekać około trzech dni, a śledczy nie chcą wypuszczać zatrzymanego z aresztu, zwracają się do sądu o uzyskanie zgody na przedłużenie zatrzymania ze względu na szczególne okoliczności. Na szczęście udaje im się taką zgodę uzyskać.

Policjanci czekają na wyniki z wielką nadzieją, że śledztwo wkrótce zbliży się ku końcowi. Niestety, gdy wyniki przychodzą, następuje otrzeźwienie: krew należy wprawdzie do mężczyzny, ale z pewnością nie do Blattiego; nie jest to także krew Lemassona.

Po chwili w śledczych wstępuje nowa nadzieja: a może to krew Henriego Kosy, poprzednika Blattiego?

Policjanci uzyskują zgodę na pobranie jego DNA, po czym z niecierpliwością czekają na wynik. I faktycznie, test wykazuje, że krew należy do Kosy! Tym samym Lemasson staje się głównym podejrzanym, przynajmniej w sprawie pierwszego napadu.

Kosa jest jednak obywatelem francuskim (jak zresztą i sam podejrzany), śledczy ze Szwajcarii nie mają zatem formalnych możliwości, żeby prowadzić dalej jego sprawę. Ze strony francuskich kolegów mogą liczyć na informacje o rezultatach ich pracy, ale sami muszą skoncentrować się na sprawie Blattiego.

Dane od operatora

Przyglądają się zatem danym dotyczącym połączeń z telefonu podejrzanego (uzyskanie tych informacji od operatora telefonii było możliwe, ponieważ Lemasson miał szwajcarski telefon komórkowy). W dniu, w którym został zamordowany Blatti, Lemasson – według tego, co sam zeznał – nie dojechał do firmy w Genewie, lecz zawrócił do domu; pojawił się tam o godz. 18.40, po czym nigdzie już nie wychodził.

Dane operatora pozwalają podać te informacje w wątpliwość, okazuje się bowiem, że właśnie po tym czasie z francuskiego telefonu stacjonarnego ktoś wielokrotnie próbował się połączyć z komórką Lemassona. Śledczy prowadzący sprawę Blattiego podejrzewają, że mogła to być partnerka Lemassona, co przemawiałoby za tym, iż jego samego nie było w domu. Niestety, nie mogą sprawdzić, do kogo należy numer stacjonarny (gdyż taki wniosek złożyć może jedynie francuska policja), mogą natomiast uzyskać dane dotyczące logowania się do masztów aparatu Lemassona. Udaje się je zdobyć w ciągu kilku godzin.

Analiza historii logowania wykazuje, że podejrzany między 18.44 a 20.42 przebywał w pobliżu miejsca zbrodni. Z danych wynika, że powrócił tam jeszcze o godzinie 21.58.

Lemasson zostaje skonfrontowany z tymi informacjami w obecności adwokata, którego w międzyczasie zaangażował. Podejrzany decyduje się wtedy na zmianę taktyki. Twierdzi, że owszem, spotkał się z Blattim, ale o godz. 21 od niego wyszedł, księgowy zaś był wtedy cały i zdrowy. Ponowne logowanie przed godz. 22 Lemasson tłumaczy tym, że przez przeoczenie zabrał ze sobą jakieś dokumenty z biura firmy i zawrócił, żeby je odwieźć. Blatti już nie żył, Lemasson zaś, bojąc się, żeby go nie podejrzewano o tę zbrodnię, poprosił swoją partnerkę o to, żeby dała mu fałszywe alibi. Oczywiście to ona wcześniej wydzwaniała na jego komórkę (z ich telefonu stacjonarnego), chcąc się dowiedzieć, dlaczego nie ma go jeszcze w domu; Lemasson podkreśla, że skłamał w sprawie alibi wyłącznie dlatego, że był już wcześniej karany – z powodu morderstwa. Siedział w więzieniu pięć lat.

Lemasson zaczyna opowiadać swoją historię. To, co przy tej okazji wychodzi na światło dzienne, szokuje wszystkich obecnych, włącznie z adwokatem podejrzanego.

Historia Denisa Lemassona

Denis Lemasson był dzieckiem nieślubnym, wychowywanym samotnie przez matkę. Ze swoim biologicznym ojcem, który zresztą miał żonę i syna, nie miał praktycznie żadnego kontaktu. Denis był wyjątkowo mocno związany z matką. Jego dzieciństwo przebiegało bezstresowo aż do momentu, kiedy matka nawiązała ponowne relacje z jego ojcem. Denis miał wtedy 14 lat i w jego odbiorze mężczyzna przy boku matki był intruzem. Wkrótce ojciec oraz jego 15-letni syn (czyli przyrodni brat Denisa) wprowadzili się do nich. Od tego momentu sytuacja stała się dla Denisa niejako podwójnie trudna: w jego oczach stosunek matki do niego zmienił się diametralnie (gdyż on, jako syn, przestał być dla niej osobą najważniejszą na świecie), jednocześnie zaś ojciec coraz częściej wtrącał się do jego wychowania.

Z czasem zrobiło się jeszcze gorzej, gdyż relacje między matką i ojcem zaczęły się psuć. Na kobietę miało to destrukcyjny wpływ, popadała w coraz większą depresję, a w końcu trafiła do szpitala psychiatrycznego.

Winą za ten stan rzeczy Denis obarczał wyłącznie ojca. Chłopiec coraz bardziej go nienawidził, a także buntował przeciwko niemu swojego przyrodniego brata. Stopniowo udało mu się przekonać go, żeby został jego wspólnikiem w planowanej zbrodni.

W lipcową noc 1987 roku – Denis miał wtedy 16 lat – wraz z bratem zakradł się do pokoju ojca. Śpiącego mężczyznę obydwaj chłopcy uderzyli mocno w głowę tępym narzędziem, po czym, już nieprzytomnego, dźgnęli kilka razy nożem. Gdy Denis był pewny, że ojciec już nie żyje, zarządził, żeby znieść jego ciało do auta i wywieźć do lasu.

Tak też się stało. Samochód ze znajdującymi się w nim zwłokami chłopcy podpalili; po pożarze z pojazdu zostały jedynie całkowicie wypalone resztki metalowego szkieletu.

Mimo to policja szybko wpadła na trop młodocianych sprawców, ci zaś wkrótce przyznali się do zbrodni. Sąd zastosował adekwatne środki przewidziane w ustawie o postępowaniu w sprawach nieletnich i skazał ich na karę pięciu lat pozbawienia wolności. W więzieniu Denis kontynuował naukę, wybierając ścieżkę kariery księgowego. Sprawował się idealnie i wszyscy specjaliści wystawili mu jak najlepsze opinie; pozytywne były również ich prognozy dotyczące powrotu Denisa do normalnego życia na wolności.

Owe prognozy, jak wszyscy uważali, w pełni się potwierdziły: po wyjściu z więzienia młody mężczyzna szybko znalazł pracę w zawodzie i założył rodzinę, a w jego życiu nie pojawiły się już jakiekolwiek konflikty z prawem.

Trudne śledztwo – i wreszcie sukces

W rozmowie z policjantami i adwokatem Denis zapewnia, że jest niewinny – że nie ma nic wspólnego ani ze śmiercią Kosy, ani Blattiego, a złożenie przez niego nieprawdziwych zeznań wynika, jak już podkreślał, wyłącznie z jego obaw, żeby nie przypisano mu zbrodni, której nie popełnił.

Policjanci mu nie wierzą, ale zdają sobie sprawę, że dowody, którymi dysponują, nie są zbyt mocne; sytuacji nie zmienia fakt, że udaje im się wykazać, iż to właśnie Lemasson użył ręcznika papierowego i zostawił na nim ślad krwi (podejrzany twierdzi, że dwa dni wcześniej był w firmie i zranił się w palec, a policji trudno jest udowodnić, że to nie miało miejsca). Na dodatek brak jakiegokolwiek motywu i nikt nie potrafi niestety powiedzieć, dlaczego Lemasson miałby mordować swoich poprzedników.

Policjanci nie rezygnują. Postanawiają podjąć kolejną próbę znalezienia czegoś przeciwko podejrzanemu. Udaje im się zdobyć zgodę na kolejne przeszukanie jego domu. Tym razem wywracają do góry nogami dosłownie wszystko, włącznie z każdym drobiazgiem i papierkiem, na który natrafiają.

Strategia okazuje się skuteczna. Znajdują gruby plik dokumentów firmowych. Od razu widać, że są to materiały, które nigdy nie powinny być wyniesione poza zakład pracy, nawet przez księgowego. Wśród dokumentów znajdują się także czeki podpisane in blanco przez prezesa firmy, w której zatrudniony jest obecnie Lemasson.

Wzmaga to czujność przeszukujących i wkrótce natrafiają na wystawiony na ową firmę rachunek. Dokument w zasadzie nie wygląda podejrzanie, ale śledczy, wiedzeni przeczuciem, kontaktują się z pracownikiem, który jest w stanie udzielić im odpowiedniej informacji. I w odpowiedzi słyszą coś, na co czekali już długo: „Takiego rachunku na pewno nie wystawialiśmy!”.

Jest 28 marca 2002, czyli od śmierci Blattiego mija dokładnie tydzień czasu.

Motyw

Wygląda na to, że wreszcie znalazł się motyw – fałszywe rachunki. Policjanci zakładają, że Kosa i Blatti wpadli na ten trop i Lemasson uznał, że muszą zginąć.

Dokumentacja firmy, w której pracowali Kosa, Blatti i Lemasson, zostaje natychmiast przekazana do zbadania wydziałowi finansowemu policji kryminalnej. Sprawdzane są dokumenty obejmujące pięć ostatnich lat.

Specjaliści bardzo szybko odkrywają liczne nieprawidłowości w tej części dokumentacji, którą prowadził Lemasson. Wkrótce wszystko staje sią jasne: podejrzany preparował rachunki, a pieniądze przelewał albo na swoje prywatne konta, albo korzystając z czeków (na których podrabiał podpisy), odbierał gotówkę w banku. Gdy już znane są dokładne liczby, budzą zdumienie u wszystkich; na przestrzeni dwóch lat – bo dopiero wtedy zaczęły się fałszerstwa – księgowy zdefraudował kwotę w wysokości 371 tys. franków szwajcarskich (ówcześnie ponad ćwierć miliona euro)!

Te ustalenia zostają nieoczekiwanie poparte zeznaniem świadka, gdyż leżący wciąż w szpitalu Henri Kosa częściowo odzyskuje pamięć i jest w stanie przypomnieć sobie niektóre zdarzenia. Mężczyzna potwierdza, że wykrył nieprawidłowości w odniesieniu do rachunków firmowych i poinformował o tym Lemassona.

Śledczy przypuszczają, że był to swego rodzaju impuls, który pchnął oszusta do zbrodni.

„Baron”

Wciąż jest jednakże niejasne, co Lemasson robił z pieniędzmi. Jego konto jest niemal puste, a wiadomo też, że nie prowadził życia na wysokiej stopie i nie jeździł na przykład drogim samochodem, nie odbywał dalekich podróży, nie nabywał żadnych nieruchomości.

Sam podejrzany odmawia odpowiedzi na to pytanie, lecz nieoczekiwanie udziela jej przesłuchiwana ponownie partnerka. Otóż Lemasson wydawał te pieniądze na… prostytutki! Kilka razy w tygodniu wieczorami udawał się do dzielnicy domów publicznych w Genewie i tam szastał pieniędzmi w barach i w domach publicznych.

Dyskretne śledztwo policji potwierdza te informacje: Lemasson był bardzo dobrze znany w tamtejszych lokalach i podobno wszędzie nazywano go „baronem”…

Jeszcze przed rozpoczęciem procesu umiera w szpitalu Henri Kosa. Lemasson zostaje zatem oskarżony o dwa morderstwa.

Biegli psychiatrzy stwierdzają, że osobowość oskarżonego ma rysy psychopatyczne, choć on sam ma w pełni zachowaną zdolność do rozpoznania znaczenia czynu. Należy go uznać za osobę ekstremalnie niebezpieczną.

Podczas procesu – choć nie od razu – Lemasson przyznaje się do zamordowania Kosy i Blattiego. Niezbyt jasno przedstawia swoją motywację, dla sądu jednak jest ona raczej oczywista. W toku procesu nie udaje się ustalić, dlaczego oskarżony nagle zrezygnował z pracy w genewskiej firmie. Należy podejrzewać, że obawiał się, iż ktoś wpadnie na jego ślad, ale przecież sprawa później wydałaby się tak czy inaczej. W działaniach Lemassona nie należy się chyba jednak doszukiwać logiki.

W 2004 roku sąd w Genewie skazuje go na dożywocie, bez możliwości wcześniejszego opuszczenia zakładu karnego.

Przypisy

(1) RMC Story: Faites entrer l’accusé: Denis Lemasson – Le comptable machiavélique [16/3] (2015).

(2) Adrian Langenscheid (2020): Der unscheinbare Buchhalter. W: True Crime. Frankreich. Luxemburg: Amazon Media EU.

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  1. Strasznie mi szkoda ofiar. Byli niewinni, chcieli tylko wykonać jak najlepiej swoją pracę… A zostali brutalnie zamordowani i to jeszcze z tak niskich pobudek.

    Świetnie napisany artykuł. Uwielbiam styl pisania Autorki. Materiały czyta się jak najlepszy kryminał, a mimo ich długości mam wrażenie, jakbym połykała je w minutę, tak dobrze się to czyta!

%d bloggers like this: