François Vérove – podwójne życie francuskiego policjanta

Kilka dni temu, to jest dokładnie 1 października, światowe media obiegła sensacyjna wiadomość o tym, że niejaki François Vérove, 59-letni emerytowany francuski policjant, był poszukiwanym od 35 lat seryjnym mordercą i gwałcicielem. Mężczyzna popełnił samobójstwo po tym, jak otrzymał wezwanie na test DNA; do zbrodni przyznał się w pozostawionym liście pożegnalnym.

Niewyobrażalny szok

Wiadomość ta wstrząsnęła całą Francją, ale szczególnie zaszokowała wszystkich w jego bliższym i dalszym otoczeniu. „Moja mama niczego nie wiedziała, nie mamy nic do powiedzenia” – oświadczyła córka mordercy dziennikarzom, odmawiając odpowiedzi na jakiekolwiek pytania (1).

Znajomi i sąsiedzi także podkreślają, że wprost niewyobrażalne jest dla nich to, iż François zdolny był do takich czynów. „Szczególnie żal mi jego żony i jego dzieci. Wyglądali na wesołych i szczęśliwych” – to słowa bliskiej sąsiadki małżeństwa Vérove. „Zasiadał w miejskim komitecie społecznym. Brał udział w dyskusjach, aby się dowiedzieć, czy pomagamy ludziom i jak to robimy”– mówi były burmistrz Prades-le-Lez, miejscowości, w której mieszkał i działał morderca (2).

Sprawa Vérove’a jest tak świeża, że z pewnością wiele faktów dopiero wypłynie na światło dzienne, zwłaszcza w związku ze śledztwem, które będzie teraz prowadzić francuska policja. W tej chwili jednak warto dokładniej zapoznać się z tym, co (jak już na pewno wiemy) ma dotychczas na sumieniu ten ojciec rodziny, stróż prawa i społecznik – i sięgnąć daleko w przeszłość…

Paryż, 5 maja 1986 roku – sprawa Cécile Bloch

Susanne Bloch jest w pracy, ale koło południa telefonuje do domu, żeby porozmawiać ze swoją 11-letnią córką Cécile. To stały zwyczaj, matka zawsze dzwoni do Cécile w południe, gdyż właśnie wtedy dziewczynka wraca ze szkoły do domu na obiad.

Ale tym razem dziecko nie odbiera telefonu. W odstępach czasu Susanne wykręca numer jeszcze kilka razy, a w końcu zaczyna się niepokoić, gdyż nieobecność w domu o umówionej porze zupełnie nie pasuje do zawsze obowiązkowej Cécile.

Kobieta dzwoni do szkoły. Po chwili słyszy coś, co wprawia ją w przerażenie: jej dziecka w ogóle w szkole dziś nie było!

Matka pędzi do domu, mając nadzieję, że zaraz wszystko się wyjaśni i że po prostu zastanie tam córkę. Mieszkanie jest puste. Susanne dzwoni do męża, ten również zaraz pojawia się w domu. Obydwoje rodzice postanawiają przejść dokładnie tą trasą, którą Cécile chodzi do szkoły, i popytać w sklepach i punktach usługowych o to, czy ktoś nie widział ich dziecka.

Niestety, nikt nie widział Cécile tego dnia.

Podziemna część budynku

Rodzice wracają do domu i powiadamiają dozorcę, prosząc go o pomoc w poszukiwaniu córki. Dozorca zwołuje kilku znajomych i wraz z nimi zaczyna metodycznie przeszukiwać wieżowiec, piętro po piętrze, łącznie ze wszystkimi zakamarkami znajdującymi się na klatce schodowej oraz w obszernym podziemiu.

W pewnej części owego podziemia znajduje się niewielkie pomieszczenie techniczne. Naturalnie również i to pomieszczenie trzeba przeszukać, ale jest to niemożliwe, gdyż przed drzwiami leży mnóstwo porozrzucanych rzeczy, między innymi kartonowe pudła, jakieś szmaty oraz coś, co wygląda na stary dywan. Dozorca, któremu przypadła ta akurat część podziemia, jest zaskoczony, bo jeszcze niedawno tych rzeczy z pewnością tutaj nie było. Mężczyzna zaczyna je zatem odgarniać, lecz nagle dostrzega wystające spod dywanu dwie małe stopy w skarpetkach…

Dozorca już wie, że właśnie znalazł Cécile.

Przebieg poranka

Policja, która przybywa na miejsce, przeprowadza wstępne oględziny zwłok małej Cécile. Od razu daje się ustalić kilka rzeczy: dziewczynka została wykorzystana seksualnie, zraniona nożem w brzuch i prawdopodobnie dopiero później uduszona. W pobliżu nie ma ani narzędzia zbrodni, ani też żadnego innego przedmiotu, co do którego można by założyć, że należał do mordercy.

Po tym, jak zwłoki zostają zabrane do instytutu medycyny sądowej, policjanci udają się na górę do mieszkania rodziców Cécile.

Jest już tam Luc Richard-Bloch, 24-letni przyrodni brat Cécile. Funkcjonariusze sprawdzają, czy w mieszkaniu są jakieś ślady włamania lub też ślady wskazujące na to, że na przykład dziewczynka została tam zaatakowana; śledczy chcą też oczywiście porozmawiać z rodziną.

Dowiadują się, że przebieg poranka był następujący: rodzice wyszli z mieszkania kwadrans przed ósmą, brat około 8.30. Cécile została w mieszkaniu sama. Szykowała się do szkoły; wiadomo było, że musi wyjść z domu najpóźniej za dwadzieścia dziewiąta, żeby zdążyć do szkoły na dziewiątą.

Ponieważ w mieszkaniu panuje idealny porządek, a śladów włamania brak, policjanci zakładają, że Cécile najprawdopodobniej w ogóle nie opuściła budynku – morderca już w nim był, a dziewczynka musiała zostać zaatakowana, gdy wyszła z mieszkania.

Mężczyzna w windzie

Podczas tej rozmowy brat Cécile nagle sobie coś przypomina – otóż rano spotkał w windzie mężczyznę. Zapamiętał go dość dokładnie: mężczyzna był młody, raczej wysoki (wzrost między 1,75 a 1,80 metra), ubrany na sportowo. Najbardziej charakterystyczne w jego wyglądzie były jednak blizny czy też krosty na twarzy; wyglądały jak ślady po ospie.

Luc Richard-Bloch dodaje, że mężczyzna nawiązał z nim krótką grzecznościową rozmowę i robił ogólnie wrażenie bardzo uprzejmego, choć przy tym wszystkim w jego zachowaniu było coś sztucznego.

Rodzice Cécile kojarzą nagle, że oni również spotkali tego mężczyznę w windzie. Zaskoczyło ich to, że gdy winda zjechała na parter, on nie wysiadł; być może więc nie opuścił windy na przestrzeni 45 minut.

Policja szybko ustala, że owego mężczyznę z bliznami na twarzy widziało też rano wielu sąsiadów i że przebywał w budynku co najmniej od 7.30, zaś o 9.15 widziany był, jak z niego wybiegał.

Śledczy znajdują wskazówki świadczące o tym, że morderca przy użyciu pudełka po papierosach zablokował drzwi prowadzące do podziemia. Musiał to zrobić raczej przed uprowadzeniem Cécile, zatem wygląda to tak, jakby zaplanował uprowadzenie dziewczynki. Być może wcześniej obserwował rodzinę, znał przebieg poranka i wiedział, że dziecko zostaje samo w domu.

„Dziobaty”

Dzień później przychodzą wyniki autopsji.

Potwierdza się, że Cécile zmarła na skutek uduszenia. Sprawca wcześniej ugodził ją nożem w brzuch, ale ten cios nie był śmiertelny. Na udzie i majteczkach dziecka znaleziono ślady spermy (w roku 1986 dzięki temu można było jedynie ustalić grupę krwi).

Przy udziale Luca, brata Cécile, który dokładnie zapamiętał mordercę, policja tworzy jego portret pamięciowy; niestety, nie udaje się go dopasować do wyglądu żadnego notowanego sprawcy.

Portret trafia do wszystkich posterunków w całej Francji; trafia także do prasy. Dziennikarze błyskawicznie nadają poszukiwanemu przydomek: „Le Grêlé”, co można przełożyć na polski jako „Dziobaty”.

Sprawa Cécile spędza śledczym sen z powiek. Obawiają się, że morderca uderzy ponownie, tym bardziej więc starają się prowadzić śledztwo wielokierunkowo.

Przeglądając przypadki napaści seksualnych na osoby nieletnie, niespodziewanie natrafiają na zdarzenie o niemal identycznym przebiegu, którego ofiarą również było dziecko. Zdarzenie także miało miejsce w Paryżu, na dodatek zupełnie niedawno.

Paryż, 7 kwietnia 1986 roku – sprawa Sarah A.

7 kwietnia, czyli prawie dokładnie miesiąc przed zamordowaniem Cécile, 6-letnia Sarah wyszła ze swojego mieszkania, leżącego w wieżowcu w XIV Dzielnicy. W windzie zaatakował ją mężczyzna: zatkał jej usta, po czym zaciągnął ją do części podziemnej wieżowca. Tam zakneblował jej usta, zdarł z niej ubranie, po czym zgwałcił ją i uciekł. Sarah straciła przytomność. Prawdopodobnie sprawca myślał, że dziewczynka nie żyje.

Odzyskała jednak świadomość, wyszła z podziemia i wezwała pomoc.

Opis sprawcy, który powstał na podstawie zeznań sześciolatki, dokładnie odpowiada wyglądowi „Dziobatego”, czyli mężczyzny, który zamordował Cécile.

Kolejne napady

Policja kontynuuje ten trop i pracowicie sprawdza akta, szukając sprawcy. Natrafia nawet na kilka osób, które, jak się najpierw wydaje, w mniejszym lub większym stopniu wchodziłyby w grę, lecz, niestety, z czasem trzeba je wszystkie ze stuprocentową pewnością wykluczyć.

Śledczy czują się bezradni. Na dodatek mają miejsce kolejne napady, które w opinii policji należy łączyć z osobą „Dziobatego”, gdyż pasuje do nich albo opis sprawcy, albo sposób działania. Co gorsza, morderca Cécile, jak się zdaje, zaczął się interesować także dorosłymi kobietami, ponieważ na liście dziesięciu ofiar napadów na tle seksualnym są dwie kobiety (w wieku 26 i 36 lat). Mimo to śledczy są pewni, że chodzi o tego samego mężczyznę.

Sprawa morderstwie Cécile nie wyjaśnia się, a po sześciu latach, to jest w roku 1992, zostaje umorzona.

DNA „Dziobatego”

Mijają kolejne lata. W tym czasie medycyna sądowa robi ogromne postępy i kod DNA można już teraz wyodrębnić także ze śliny lub spermy. Jest rok 1996 i śledczy, którzy postanawiają ponownie przyjrzeć się sprawie Cécile, wyciągają przechowywane od lat próbki. Udaje się im wyodrębnić z nich kod DNA mordercy – ale sprawcy nie można namierzyć, gdyż DNA nie pasuje do żadnej próbki przechowywanej w bazie.

Praca nie poszła jednak na marne: policjanci wykrywają zgodność z kodem DNA gwałciciela, który w roku 1994 uprowadził pod Paryżem 11-letnią Ingrid. Dziewczynce cudem udało się uciec, dlatego też mogła później opowiedzieć o tym, co ją spotkało.

Mitry-Mory, czerwiec 1994 roku – sprawa Ingrid G.

W podparyskiej miejscowości Mitry-Mory 11-letnia Ingrid jechała na rowerze. Trasa wiodła po polnej drodze wzdłuż torów. Nagle zjawił się przed nią mężczyzna i kazał się jej zatrzymać. Powiedział dziewczynce, że popełniła przestępstwo, a on jest policjantem i musi ją zabrać na komisariat. Kazał jej wsiąść do swojego auta.

Jechali ponad godzinę. Wysiedli przy jakimś opuszczonym gospodarstwie przy mało uczęszczanej drodze (później okazało się, że było to około 60 kilometrów od miejsca, z którego Ingrid została porwana). Mężczyzna przetrzymywał dziewczynkę w opuszczonym budynku przez kilka godzin, wykorzystując ją seksualnie. W końcu wyszedł po coś do jedzenia, a wtedy dziecku niemal cudem udało się uwolnić z więzów.

Ingrid wybiegła z budynku – i miała szczęście, gdyż w tej opuszczonej okolicy natrafiła na motorowerzystę, który znalazł się tu zupełnie przypadkowo, i uzyskała od niego pomoc.

Policji nie udało się schwytać sprawcy, a nikt nie był wtedy w stanie powiązać go z „Dziobatym”. Gdy w roku 1996 dzięki badaniom DNA okazuje się, że gwałciciel Ingrid to „Dziobaty”, jej sprawa trafia do śledczych z Paryża; tym samym mają oni nowe informacje na temat poszukiwanego od lat gwałciciela i mordercy. Jak widać, zmienił obszar działania i taktykę: nie czai się już na ofiary w paryskich wieżowcach, lecz „poluje” na nie na zewnątrz, także poza obszarem Paryża.

Niewiele to jednak daje, sprawa znowu stoi w miejscu – dopiero w 2001 roku dzięki jeszcze nowszym możliwościom, jakie otwierają się w badaniach DNA, wychodzi na jaw, że „Dziobaty” odpowiada za podwójne morderstwo sprzed 14 lat, czyli z 1987 roku

Morderstwo z 29 kwietnia 1987 roku

Tego dnia wieczorem paryska policja została wezwana do jednego z mieszkań w IV dzielnicy. Policjanci, którzy przybyli na miejsce, znaleźli w sypialni ciało lokatora, 38-letniego Gillesa Politi. Mężczyzna leżał na brzuchu, miał związane ręce i nogi oraz zakneblowane usta. W pokoju dziecięcym znajdowało się ciało Irmgard Müller, 20-letniej studentki z Niemiec, zatrudnionej przez Gillesa i jego żonę jako opiekunka do dziecka. Niemka z kolei miała ręce związane na plecach oraz zadzierzgnięty na szyi sznur; od razu dało się także zauważyć, że ofiary przed śmiercią były dręczone, a przyczyną zgonu było uduszenie. Sąsiedzi niczego nie słyszeli.

Śledztwo, które wtedy policja prowadziła również w miejscu zamieszkania Ingrid, wykazało, że dziewczyna przez pewien czas spotykała się z mężczyzną, który odwiedzał ją albo w jej własnym mieszkaniu, albo też wtedy, gdy przebywała w mieszkaniu Gillesa Politi. 29 kwietnia ów mężczyzna też był tam widziany.

Niestety, nie udało się go wtedy schwytać; w tamtym czasie nikomu nie przyszło również do głowy, że przestępca, który zabił dwie dorosłe osoby, wykorzystywał seksualnie dzieci.

Przełom

Śledczy mają zatem niemało informacji na temat „Dziobatego”: trzy portrety pamięciowe, grupę krwi, odcisk palca i oczywiście DNA. Kod DNA jest zresztą regularnie wrzucany do bazy i porównywany ze znajdującymi się tam  kodami.

W 2015 roku policjantom udaje się przypisać „Dziobatemu” morderstwo 19-letniej Karine Leroy, która zniknęła 9 czerwca 1994 roku w drodze do szkoły; jej zwłoki zostały odnalezione dopiero miesiąc później.

Sprawca pozostaje jednak nieuchwytny.

Wszystko zmienia się dopiero wtedy, gdy policja postanawia sprawdzić kody DNA 750 żandarmów, którzy w latach 1986-1994 działali w Paryżu; zamysł ten wziął się między innymi stąd, że jedno z przestępstw przypisywanych „Dziobatemu” miało miejsce w pobliżu ośrodka szkolenia żandarmerii. Poza tym śledczy już wcześniej zwrócili uwagę na to, że „Dziobaty” przedstawiał się jako policjant, a zwracając się do ofiar używał terminologii policyjnej.

Wezwanie na test

Jest zatem 24 września 2021 roku, gdy 59-letni François Vérove mieszkający w niewielkiej miejscowości La Grande Motte (region Oksytania, departartament Hérault) otrzymuje telefon. Dzwoni policjantka z Montpellier informując, że wysłała mu wezwanie na test DNA. Test odbędzie się w najbliższą środę, czyli 29 września i, jak zapewniła dzwoniąca, „cała sprawa zajmie jedynie kilka minut” (3).

François Vérove, będący teraz na emeryturze, w latach 1983-1988 służył w żandarmerii w okolicach Paryża, potem zaś przez wiele lat w szeregach Policji Narodowej w samym Paryżu. Od czasu przejścia na emeryturę mieszkał w departamencie Hérault w różnych miejscowościach, a w 2019 roku przeniósł się wraz z żoną do La Grande Motte. Wiadomo, że w poniedziałek 27 września żona Vérove’ a zgłosiła jego zaginięcie, a w środę 29 września, to jest w dniu, w którym miał się stawić na test, znaleziono jego ciało w mieszkaniu, które wynajął przez Internet w Le Grau-du-Roi w Gardzie. Mężczyzna zażył dużą ilość leków.

W nocy z 30 września na 1 października prokuratura paryska podała komunikat, opublikowany natychmiast miedzy innymi przez dziennik „Le Parisien” – w komunikacie mowa była o tym, że ustalono zgodność między profilem genetycznym znalezionym w kilku miejscach zbrodni a profilem zmarłego François Vérove’a.

List pożegnalny

Wiadomo też, że w liście pożegnalnym sam Vérove przyznał się do tego, że jest poszukiwanym od wielu lat przestępcą (choć na temat zbrodni nie było w liście żadnych szczegółów). François Vérove napisał też, że „powodowały nim impulsy” (4), a przyczyn tego, co robił, należy szukać w jego dzieciństwie, które było bardzo trudne. Zapewnił również, że po poznaniu żony i urodzeniu dwójki dzieci stał się lepszym człowiekiem i od 1997 roku już nie popełniał przestępstw. Na samobójstwo zdecydował się, żeby chronić swoją rodzinę.

Jak podkreśla prawnik rodzin zamordowanych, nie ma powodu, żeby wierzyć temu, co morderca napisał w liście o porzuceniu swojej przestępczej działalności – szczególnie zaś dlatego, że policja miała do czynienia ze zbrodniami wprawdzie bez „podpisu” DNA, ale o identycznym (jak przy „Dziobatym”) modus operandi. Prawnik stwierdza, że „dopiero śledztwo będzie mogło dostarczyć wyjaśnień, na które rodziny ofiar wciąż czekają” (5).

Przypisy

(1) Midi Libre, 1.10.2021 (Yanick Philipponnat: Affaire “Le Grêlé” : l’ex-gendarme tueur en série était “le meilleur gars du quartier, le plus serviable et jovial”).

(2) franceinfo, 1.10.2021 (Sophie Mercier /Daniel de Barros: TEMOIGNAGE : à La Grande-Motte, stupéfaction des voisins de François Vérove, le tueur en série dit “le Grêlé”).

(3) Midi Libre, 2.10.2021 (Yanick Philipponnat: Le “Grêlé” vivait dans l’Hérault : ce tueur et violeur habité de pulsions a-t-il pu sévir en Occitanie ?).

(4) Midi Libre, 1.10.2021 (Yanick Philipponnat: Affaire Le Grêlé : dans sa lettre d’adieu, l’ex-gendarme et tueur en série parle de “pulsions” meurtrières).

(5) Le Monde, 1.10.2021 (Antoine Albertini: L’ADN d’un ancien policier et gendarme qui s’est suicidé correspond à celui découvert sur les scènes de crime du « Grêlé »).

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  1. Dziwne że mimo wszystko nie skojarzono tego policjanta z Dziobatym wcześniej. Ilu tak naprawdę mamy w swoim otoczeniu ludzi po widocznych sladach ospy? Szkoda że kolegom z pracy nie zapaliła się żaróweczka

%d bloggers like this: