Mieć dzieci zawsze przy sobie

To, co przydarzyło się Heike W. , trudno byłoby wymyślić nawet bardzo kreatywnemu autorowi kryminałów. Jest tu miłość, zbrodnia i śmierć, jest nawet list pożegnalny i tajemnica – jednocześnie zaś sprawa jest (niestety!) całkowicie autentyczna.  Jej bohaterkę można oceniać według uznania, ale nie da się zaprzeczyć, że przede wszystkim była kobietą bardzo zagubioną…

Likwidowane mieszkanie

Jest środa, 30 września 2009 roku. 49-letni adwokat Gerald K.* likwiduje rzeczy w mieszkaniu w Berlinie (dzielnica Charlottenburg). Adwokat mieszka i pracuje w Poczdamie i z berlińskiego mieszkania korzystał jedynie okazjonalnie. Rok wcześniej, w październiku, wynajął ten jednopokojowy apartament dla swojej przyjaciółki Heike W. i spędzał z nią tam czas zawsze, gdy przebywał w Berlinie. Przed dwoma miesiącami 46-letnia Heike W. popełniła samobójstwo, dlatego też Gerald K. zrezygnował z dalszego najmu, teraz zaś czeka na zamówioną firmę, która ma wywieźć znajdujące się tu meble.

Nie jest ich wiele: w pokoju stoi mała szafa na ubrania, nieduży niski stolik, rozkładana do spania sofa oraz taboret.  Ów taboret, a w zasadzie puf na nóżkach (bo na takowych osadzone jest materiałowe „pudło“ ), należy do tego samego kompletu, co sofa.

Adwokat przesuwa taboret. Coś zwraca jego uwagę, choć w pierwszej chwili sam nie ma pojęcia, o co chodzi. Odruchowo unosi więc mebel lekko do góry – i teraz już wie, co wydało mu się dziwne: puf jest ciężki. Na dodatek przed momentem, gdy Gerald K. go podniósł, z wnętrza pufa dobiegł dźwięk świadczący o tym, że w środku coś się przesunęło. Mężczyzna uświadamia sobie również, że mebel jest źródłem jakiegoś nieprzyjemnego zapachu. O co tu chodzi? Adwokat jest zaciekawiony.

Obraca taboret do góry nogami. Zauważa, że ktoś „majstrował“ przy obiciu na dole: widać, że zostało ono zdjęte, a potem znowu umocowane klamrami.

Adwokat rozgląda się w poszukiwaniu jakiegoś twardego narzędzia, za pomocą którego można by podważyć klamry. W końcu znajduje śrubokręt; gdy po usunięciu mocowań daje się odgiąć mniej więcej połowę materiału, nieprzyjemny zapach staje się niemal nieznośny.

Pod odgiętą powłoczką leży kłąb wełny drzewnej, czyli cienkich drewniach wiórów. Gerald K. wkłada dłoń jeszcze głębiej i natrafia na kilka podłużnych pakunków, owiniętych, jak się wydaje, folią i sztywno oklejonych taśmą. Obmacuje jeden z nich palcami i ma wrażenie, że dotyka czegoś, co ma kształt lalki – po czym nagle uświadamia sobie, że z pewnością nie chodzi tu o lalkę …

Adwokatowi robi się niedobrze.

Na komisariacie

Gdy na komisariacie policji przy Bismarckstraße otwierają się drzwi, posterunkowy nie może uwierzyć własnym oczom: wchodzący do budynku mężczyzna w średnim wieku popycha przed sobą mebel. Mebel jest nieduży i ma kształt kostki; to z pewnością puf.

Posterunkowy miewa do czynienia z bardzo różnymi ludźmi, w tym nierzadko z chorymi umysłowo, których sprawy i roszczenia bywają irracjonalne – tak więc w myślach niejako automatycznie zalicza mężczyznę z meblem do tej właśnie grupy. To przypuszczenie wydaje się utrafione, gdy po chwili mężczyzna, mocno zdyszany, zatrzymuje się przed nim i wskazując na puf, informuje: „Moim zdaniem w środku są zwłoki”.

Posterunkowy z poważną miną obiecuje, że przyjrzy się sprawie. Z formalnego punktu widzenia nie może zresztą zlekceważyć takiego zgłoszenia. Prosi dwóch policjantów, żeby wnieśli puf do pokoju służbowego.

Koledzy są jeszcze przy nim w pokoju, gdy posterunkowy, odsunąwszy oderwany materiał, wyciąga z wnętrza mebla pierwszy pakunek i rozcina go nożyczkami. W czymś, co na pierwszy rzut oka wydaje się bezkształtną masą, dostrzega po chwili malutką głowę i ramię. Policjant blednie. Zamyka pakunek, otwiera okno i sięga po telefon – to sprawa dla wydziału kryminalnego.

U Heike

Mieszkanie, które Gerald K. wynajął dla Heike, zostaje drobiazgowo przeszukane. Policja wykorzystuje do tego celu także psa wyszkolonego do poszukiwana ludzkich zwłok. Nic nie wskazuje na to, że znajdują się tu jeszcze kolejne szczątki. Sprzętów i mebli jest zresztą niewiele. Faktycznie, niczego podejrzanego nie ma ani w należącej do kompletu sofie, ani w szafie. Pies jednak wyraźnie reaguje przy zamrażarce stojącej w kuchni. Gdy policjant ją otwiera, okazuje się, że jest pusta i niemal idealnie czysta. Reakcja psa oznacza jednak, że w zamrażarce przechowywane były zwłoki lub też przedmioty, które miały styczność ze zwłokami.

Spytany o zamrażarkę Gerald K. stwierdza, że była ona w dokładnie takim samym stanie, gdy wkrótce po śmierci Heike pierwszy raz pojawił się w mieszkaniu, żeby zacząć je opróżniać –była już wtedy na pewno rozmrożona i wymyta oraz oczywiście pusta.

W czasie, gdy trwają te ustalenia, policja otrzymuje wyniki sekcji zwłok znalezionych we wnętrzu mebla. Lekarz medycyny sądowej stwierdza, że chodzi o szczątki czworga dzieci. Z dwojga pozostały jedynie szkielety, szczątki trzeciego i czwartego dziecka uległy już silnemu rozkładowi. Wszystko to sprawia, że nie da się rozstrzygnąć zasadniczej kwestii: czy dzieci zostały pozbawione życia po narodzinach, czy przyszły na świat martwe. Ze względu na szczególne okoliczności sprawy można założyć pierwszą wersję, jednakże lekarz jest pewny, że nie doszło do zewnętrznego silnego użycia siły. Konkretnej przyczyny zgonu nie da się w żaden sposób wskazać.

Wielkość dzieci (którą wylicza się między innymi mierząc długość kości udowych) to 48 do 54 cm, co w ogólności odpowiada wielkości noworodka. Na podstawie obdukcji nie ma możliwości określenia płci dzieci. Nie wiadomo również, kiedy dzieci przyszły na świat.

Heike

Jednocześnie policjanci gromadzą informacje na temat Heike, koncentrując się przy tym w dużym stopniu na okolicznościach jej śmierci.

Heike pochodzi z Neubrandenburga. Z rodzicami od lat nie ma kontaktu, podobnie jak ze swoim przyrodnim bratem, zresztą także mieszkającym w Berlinie. Policja wkrótce odkrywa, że bardzo trudno dowiedzieć się czegoś bliższego na temat zmarłej: kobieta nie miała bliskich przyjaciół, nikomu się nie zwierzała i tak naprawde nikt jej dobrze nie znał. Udaje się odnaleźć kilku mężczyzn, z którymi spotykała się wcześniej, ale nie mają oni wiele do powiedzenia. Jeden z nich stwierdza, że Heike zawsze była „niestabilna“ i bardzo go to denerwowało, inny z kolei, że zupełnie nie dbała o antykoncepcję. Każdy z mężczyzn twierdzi, że w okresie widywania się z Heike nie zauważył, żeby była w ciąży; kobieta również nigdy sama nie wspominała o tym, że jest w ciąży lub choćby o tym, że ma jakiekolwiek podejrzenia co do tego.

Jak twierdzi adwokat Gerald K., również i jemu Heike nigdy nic na ten temat nie mówiła. Mieli romans i rok temu adwokat wynajął dla Heike mieszkanie, w którym ją odwiedzał. Ich relacja nie opierała się na duchowej bliskości czy choćby większej zażyłości. Heike nigdy mu się nie zwierzała, a jeśli chodzi o prywatne czy też wręcz intymne sprawy, to wspomniała mu jedynie, że choruje na depresję i że ma za sobą próbę samobójczą. Kobieta podkreślała jednak, że jej załamanie psychiczne ma związek z faktem, iż choruje na raka.

Sąsiedzi

Budynek przy berlińskiej Krumme Straße, gdzie mieszkała Heike, jest wysoki, ma siedemnaście pięter. Stoi naprzeciwko Gmachu Opery Niemieckiej. To niemalże centrum miasta, czynsze są tutaj dość wysokie. Na pierwszym piętrze znajdują się prywatne gabinety lekarskie, w części mieszkalnej zaś 72 apartamenty. Nie są duże, około połowa z nich to lokale jednopokojowe. Pokój dzienny mieszkania Heike wychodzi nie na ulicę, lecz na podwórze – i to tam właśnie spadła nieszczęsna kobieta, gdy dwa miesiące wcześniej, dokładnie 29 lipca przed północą, wyskoczyła przez okno. Huk usłyszał w nocy dozorca. Wyjrzał przez okno i widząc, co się stało, natychmiast wezwał pogotowie. Przybyły na miejsce lekarz stwierdził zgon; kobieta nie miała zresztą szans, żeby przeżyć upadek z dwunastego piętra.

W torebce, którą Heike miała przy sobie, gdy skakała przez okno, prócz dokumentów był list pożegnalny, skierowany do Geralda K. Nie było w nim żadnych informacji, które mogłyby wnieść coś konkretnego do sprawy, ale ostatnie zdanie brzmiało tak: „Kocham Cię. Dźwigam też ogromny ciężar na duszy“.

Po śmierci Heike wśród sąsiadów krążyły plotki, że kobieta pozbawiła sie życia z rozpaczy po porzuceniu jej przez ukochanego. Domyślano się, że odwiedzający ją mężczyzna jest żonaty. Policja dowiaduje się teraz, że kilka dni przed śmiercią Heike jedna z sąsiadek – zwróciwszy uwagę na jej duży brzuch – spytała ją, czy jest w ciąży. Heike odparła wtedy, że nie, ale w jej jamie brzusznej rośnie ogromny guz.

Do tej informacji dotarła także policja rozmawiając z sąsiadami bezpośrednio po śmierci Heike. Funkcjonariusze założyli wtedy, że powodem samobójstwa był ów guz, dlatego właśnie podjęto decyzję o nieprzeprowadzaniu obdukcji. Naturalnie wspomniany list pożegnalny był w tym kontekście bardzo ważny, gdyż potwierdzał to założenie.

Policja ustala teraz, że Heike nie chorowała na raka, należy więc założyć, iż była w kolejnej ciąży, a dziecko prawdopodobnie miało wkrótce przyjść na świat.

Gdyby po śmierci Heike miała miejsce sekcja zwłok, zapewne dałoby się stwierdzić także i to, że kobieta już wcześniej kilka razy była w ciąży, wtedy zaś wszczęto by śledztwo. Obecnie ekshumacja zwłok nie jest możliwa, gdyż Heike – zgodnie z wyrażanym zawsze życzeniem – została skremowana.

Rekonstrukcja zdarzeń

Policja wychodzi z założenia, że matką dzieci była Heike. Potwierdzają to badania genetyczne (DNA Heike pobrano ze znajdującej się w domu szczoteczki do zębów oraz szczotki do włosów). Badania pozwalają również ustalić, że jedno dziecko było płci męskiej, a pozostałe dzieci płci żeńskiej.

Dwóch spośród znajomych, z którymi kobieta się spotykała, okazało się ojcami. Nie wiadomo, kim byli inni ojcowie.

Tego, co wydarzyło się w mieszkaniu, nie da się zrekonstruować, ale można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że szczątki dzieci przechowywane były w zamrażarce i że Heidi trzymała je tam również, gdy mieszkała w innych miejscach. Później, gdy kobieta podjęła decyzję, że popełni samobójstwo, przeniosła szczątki do pufa, chcąc je po prostu ukryć – wyszła z założenia, że nie najnowszy już mebel zostanie wyrzucony. Nie przewidziała zapewne ani tego, że ktoś natrafi na to makabryczne znalezisko, ani też tego, że po jej śmierci wszystkie sprzęty będą stały w mieszkaniu jeszcze tak długo.

Oczywiście są to tylko przypuszczenia i składają się niejako na najprostszy scenariusz. Nie wiemy, dlaczego Heike nie stosowała antykoncepcji, dlaczego nie wzięła pod uwagę adopcji albo zostawienia dzieci w oknie życia. Pewne jest w każdym razie to, że matka z jakichś powodów chciała zachować dzieci przy sobie. Treść listu wskazuje również na to, że miała wyrzuty sumienia.

Jednakże Heike W. nie żyje, a przeciwko osobie zmarłej śledztwa się nie prowadzi; poza tym nie ma podstaw, żeby wobec kogokolwiek innego wysunąć zarzuty, policja umarza więc śledztwo.

Dyskusje

Informacja o odkryciu zwłok dzieci przechowywanych w pufie czy też taborecie była w niemieckich mediach tematem, który przez wiele dni nie schodził ze stron głównych portali i pierwszych stron gazet. Na szczęście, prócz pogoni za sensacją, pojawiło się wiele rzeczowych komentarzy i opinii wygłaszanych przez ekspertów. Akcentowali oni w ogólności to, że podobne przypadki, gdy fakt ciąży ukrywany jest przez kobietę przed otoczeniem, mają prawdopodobnie miejsce częściej, niż się wydaje. „Ciemna liczba“ zgonów żywych i zdrowych noworodków jest zapewne wszędzie na świecie wielokrotnie wyższa niż ta oficjalna. Media w Niemczech przywoływały przede wszystkim słynny przypadek z Brandenburgii z 2005 r., kiedy to we wsi Brieskow-Finkenheerd znaleziono szczątki dziewięciorga dzieci, które ich matka, Sabine H., zaraz po porodzie celowo zaniedbywała lub porzucała, doprowadzając je do śmierci. Ciała dzieci zakopywała w doniczkach (z kwiatami) stojących na balkonie i przesiadywała tam niczym na prywatnym cmentarzu; proceder ten trwał przez kilkanaście lat: https://sprawykryminalne.pl/2021/08/05/cmentarz-na-balkonie/

Kobietami, które w ten sposób działają, kieruje w opinii psychologów bezwzględna chęć zatrzymania dzieci przy sobie. Prawdopodobnie dokładnie to samo miało miejsce w przypadku Heike W. Specjaliści podkreślają też, że większość z tych kobiet nie pozbawia swoich dzieci życia w sposób „aktywny“, lecz raczej porzuca je gdzieś i nie zajmuje się nimi.  Taka matka – jakkolwiek niezrozumiale by to brzmiało – do ostatniej chwili wypiera fakt, że jest w ciąży, a gdy dziecko pojawia się na świecie, jego rodzicielka czuje się całkowicie przytłoczona tą sytuacją i w pewnym sensie „udaje“, że nie ma ona miejsca.

Przypisy

Berliner Morgenpost, 3.10.2009 (M. Behrendt/ H. Nibbrig/ P. Oldenburger/ S. Pletl/ M. Wittge: Babyleichen waren in einem Hocker versteckt).

DER SPIEGEL, 2.10.2009 (Berliner Babyleichen waren in Hocker versteckt).

DER STERN, 2.10.2009 (Uta Eisenhardt: Babyleichen im „Liebesnest“).

Michael Tsokos (2010): Der Totenleser. Berlin: Ullstein Verlag.

*   Imię zmienione.

7 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    • Podzielam zdanie! Genialnie mi się to czyta, wyobrażam sobie jak bym oglądał serial na podstawie opisów tutaj. Super Bardzo dokładnie i skrupulatnie opisane sprawy, najbardziej mną wstrząsnęła ostatnio sprawa tych księgowych ze Szwajcarii… Petarda…

  1. Przerażająca, a jednocześnie tragiczna sprawa. Główna bohaterka artykułu z jednej strony mrozi mi krew w żyłach, a z drugiej jej współczuję… Szkoda, że wiemy na jej temat tak mało i nigdy nie poznamy szczegółów.

  2. Hej hej, kiedy następna opowieść? Bądź poinformowana, że nie możemy się doczekać 🙂 Świetna robota dotychczas!

%d bloggers like this: